Koniec pierwszego planu treningowego. Sukces!
Czas sprawdzianu 5 kilometrów.
Mój pierwszy plan treningowy po trzech miesiącach dobiegał końca, była końcówka czerwca, wyszedłem na ostatni trening (5 dni przed sprawdzianem), to był jeden z treningów na 'świeżość startową’, czyli spokojny, powolny i bardzo krótki – miałem przebiec powoli 2 kilometry, ale nie… to było kolejne moje przewinienie, od samego początku poszedłem dość mocno. Po kilometrze poczułem uderzenie rześkiego powietrza i puściłem się w pogoń, zerknąłem na aplikację na komórce, zbliżałem się powoli do 2000 metrów z zawrotną dla mnie średnią prędkością (5:15), a miałem jeszcze tyle pary w nogach, że zapadła natychmiastowa decyzja.
Robię pełny dystans!
Tak jest, nie kończę treningu po dwóch kilometrach tylko lecę na 5 km! Trzeci kilometr przebiegłem utrzymując tempo, ale na czwartym, kiedy poczułem już smak zbliżającego się zwycięstwa nad demonem sportu, dokręciłem śrubę jeszcze bardziej…. kiedy po przeleceniu czwartego kilometra usłyszałem w słuchawkach 'Remaining distance: one kilometer’, poczułem ogromną ekscytację, już tylko kilometr! Pomimo dużego zmęczenia zdobyłem się na ostatni zryw. Jak bić rekord to z klasą! Zebrałem w sobie wszystkie siły i zacząłem miarowo przyśpieszać, coraz szybciej, szybciej, szybciej… zaczynało brakować tchu, przed oczami ciemniało, nie czułem już nóg, ale niesiony tą ogromną dawką serotoniny, endorfin i dumy z samego siebie, nie zwracałem na to uwagi. „Zaraz meta, jeszcze troszkę, jeszcze szybciej” – na finisz wleciałem z oszałamiającym dla mnie tempem 4:00 (to jest 15km/h, dla porównania: pierwszy kilometr tego biegu przebiegłem z prędkością 10km/h), co dało mi średnią na ostatnim kilometrze 4:29! Nie docierało to jednak do mnie, byłem tak wykończony, że jedyne co mogłem robić to łapać ogromne hausty powietrza podpierając się o kolana. Miałem mroczki przed oczami, a po chwili dopadła mnie fala gorąca, zrobiłem się nagle cały mokry, ubranie w ciągu kilku sekund przesiąkło potem do suchej nitki, po łydkach i piszczelach lało się do butów. Twarz zamieniła się w wodospad.
Byłem na progu świadomości.
Po kilku dłuższych chwilach wyprostowałem się, zrobiłem kilka skrętów tułowia, wymachów ramion i ruszyłem leciutkim przerywanym truchcikiem do domu, z tego wszystkiego zapomniałem zatrzymać aplikacji na telefonie, więc nawet nie wiedziałem z jakim dokładnie czasem ukończyłem bieg. Dopiero w domu, kiedy po kąpieli usiadłem do komputera zobaczyłem to:
* pucharki po lewej oznaczają pobite rekordy życiowe
Banan z gęby nie schodził mi przez kolejny tydzień!
Radość była ogromna! Nie mogłem wręcz uwierzyć w ten wynik! 5 kilometrów ze średnią poniżej 5:00 na kilometr, coś niesamowitego! Siedziałem długo z otwartą japą przed monitorem i sprawdzałem to po kilka razy, przecież gps mógł oszukać, apka mogła źle to zmierzyć, ale przeanalizowałem wszystko i doszedłem do wniosku, że żadnego nieświadomego oszustwa w tym nie było. Duma.
Trzeba przyznać i oddać całą zasługę dobremu planowi treningowemu. Pomimo że złamałem rygor i wystartowałem 5 dni wcześniej, to byłem doskonale przygotowany do tego dystansu. Dlatego tak ważne jest bieganie z głową, a żaden z początkujących biegaczy nie ma przecież odpowiedniego zasobu wiedzy, żeby ułożyć sobie plan dający takie efekty. Musimy ufać specjalistom, pamiętając jednak o słuchaniu swojego organizmu i nie przekraczaniu planów.
…
Na początku zdawało mi się to głupie. Trzy miesiące trenowania żeby przebiec ledwie 5 kilometrów? To jakaś kpina, ja chcę już! Przekonałem się jednak, że trzy miesiące to i tak był bardzo krótki czas, a mi ten czas nie dłużył się dzięki dużej częstotliwości treningów, dużemu rozstrzałowi w rodzajach treningów, sporemu urozmaiceniu tras i dzięki kilku innym detalom. Udało mi się przebrnąć przez ten program w miarę systematycznie i to dzięki temu osiągnąłem ten (niepobity do czasu tej publikacji) wynik. Teraz jestem w trakcie przygotowywania się do biegu na 10 km i mam nadzieję, że efekty będą równie miłe :)