Warning: file_exists(): open_basedir restriction in effect. File(core/post-comments) is not within the allowed path(s): (/home/piotri/domains/malecontent.pl:/tmp:/var/tmp:/home/piotri/.tmp:/home/piotri/.php:/usr/local/php:/opt/alt:/etc/pki) in /home/piotri/domains/malecontent.pl/public_html/wp-includes/blocks.php on line 763
Z życia fotografa rzemieślnika #trustory – MaleContent.pl

Z życia fotografa rzemieślnika #trustory


Określenie „rzemieślnik” przez lata strasznie nam obrzydło i bardzo mnie to martwi! Lubię nazywać się rzemieślnikiem.

Kto to jest rzemieślnik? Na pierwszy rzut ucha kojarzy się z jakimś starszym wąsatym facetem z papierosem w gębie, umazanym towotem i sadzą, w zapyziałym warsztacie, walącym młotkiem w kawał metalu. Jeśli jest to rzemieślnik, czy czeladnik kowal to racja, ale ten obrazek może być mylący.

Rzemiosło to po prostu wykonywanie zawodu na który ma się papiery – wykształcenie. Nawet nie czepiałbym się tej słownikowej definicji. Rzemieślnik to ktoś z fachem w ręku. Murarz, tynkarz, młynarz, dekarz, szewc, kaletnik, kuśnierz, mechanik, lutnik, fotograf, grafik.

No co Ty gadasz? Lutnik? Grafik to rzemieślnik? Fotograf?

Właśnie że tak! Mam dyplom fototechnika – miarkujecie? Fototechnika – nie podkreślam tego by łaskotać swoje ego, ale dla zwrócenia uwagi na to, że to jest jakaś konkretna nazwa zawodu. Rzemiosła. Uczyłem się tego fachu przez kilka lat, przez następne kilka lat zdobywałem doświadczenie, zarywałem noce, wdychałem chemikalia w ciemni, połykałem książki (mało dostępne w Polsce, co ja mówię, w ogóle na świecie) i publikacje w internecie krajowym i zagranicznym, podglądałem specjalistów, uważnie słuchałem mentorów. Spędziłem setki i tysiące godzin z narzędziami w rękach. Spędziłem kolejne setki i tysiące godzin siedząc przy komputerze ucząc się i ćwicząc obsługę programów graficznych i okołograficznych. Pobierałem praktyki w różnych miejscach i z każdego z nich wynosiłem jak największą ilość wiedzy. Kreowałem swój warsztat, budowałem swoje rzemiosło.

Sytuacja właściwa:

Dla jednej z klientek wykonywałem bardzo delikatną, szczegółową i skrupulatną rekonstrukcję ponadstuletniej fotografii. Rzecz zajęła mi dwadzieścia godzin. Musiałem zaangażować w to ogrom ze zdobytej wiedzy, włożyć w to kupę cierpliwości, wybić się na wyżyny swoich umiejętności manualnych i w te parędziesiąt godzin przebiec w głowie 10 lat nauki i zbieranych doświadczeń, wybierając wszystko to, co było potrzebne by dokonać tego cudu odnowienia… cudu, bo efekt był naprawdę zadowalający, rzadko bywam dumny ze swojej pracy, ale ta była wypieszczona w najdrobniejszych detalach.
Klientka przyjechała po odbiór. Wydaję zamówienie z przekrwionymi z niewyspania oczami, pokazując z zadowoleniem efekt mojej pracy.
– O Boże jak pięknie! Od razu poznać, że artysta!
To już było jakby ktoś mnie w mordę strzelił, ale zdobyłem się jeszcze na pełen profesjonalizm:
– Nie artysta droga Pani, rzemieślnik– odpowiedziałem z całą uprzejmością nadając tonowi mojego głosu jedwabistą barwę szarmancji.
– Jaki tam rzemieślnik. Widać, że artysta!
No i już wiedziałem… wiedziałem że wybiłem się na szczyt swoich umiejętności zupełnie na darmo. Dalej było już jak po sznurku – temat wcześniej przerabiany. Bo przecież artysta – to nie ktoś, kto zapracował na swoje umiejętności, tylko ktoś kto urodził się z jakimiś talentami od życia i Boga i nie musiał w życiu nic z tym robić. Proste. Taki artysta, który zrobił renowację kawałka papieru na ile zasługuje pieniędzy? Co on tam, porobił coś przy tym, przy komputerze posiedział, wydrukował, ile on może za to wziąć? Taki artysta, co czego się tam nie tknie to mu samo pięknie wychodzi. No na ile on się przy tym napracował? Na 20zł? 50?
– Za renowację 600zł.
– ILE!?
– 20 godzin po 30zł, normalnie bierzemy 60zł, to jest za pół ceny.
– CO!?
– No ja uprzedzałem, mówiła Pani, że cena nie ma znaczenia, że to klejnot rodziny…

Nie wydałem tej pracy. Nie miałem nawet siły się złościć, było mi po prostu bezdennie kurwa żal i zwyczajnie chciało mi się płakać – mi, w życiu widziałem i przeszedłem niejedno, kawałek za połową drogi między drugim a trzecim krzyżykiem, kilka centymetrów do metra dziewięćdziesięciu, kilka kilo do stu – byłem chyba zbyt zmęczony, żeby uronić tę wibrującą we mnie i grzejącą mnie od środka łzę.

Klientka następnego dnia z właścicielką zakładu (która z resztą broniła mojej pracy jak się dało) stargowała niemal połowę z tej ceny i nie pozwoliła nawet na opublikowanie rekonstrukcji jako wzoru pracy. Tyle wdzięczności. Koncertowy foch klientki. Tyle poszanowania dla rzemiosła.